poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdzał 1.

Jak każdy idę przez świat jedna stopę stawiam do przodu i brnę przez życie na tratwie marzeń by powrócić do domu. Nazywam się Ezza z Rodu Kardionow pochodzę z planety Chaos. Została ona przejęta przez wrogą rasę Heraklionów. Nie wiele o niej wiem, jedyne informacje, które zdobyłam to to, że jest sześć wielkich Rodów, które posiadają inne umiejętności, czyli Magia ogólną posiada Ród Kardionow czyli niby mój ale niestety czarować nie potrafię nie praktykowałam jej lub nie odziedziczyłam. Nie mam pojęcia, może jestem wadliwa. Łowcy rodzili się u Fallów. Strażnicy byli w Rodzie Kostakich,a  Amourki był to ród, który zawsze dziwnym trafem łączył się z rodem Kostakich. Typowe osiłek i dziewczyna od magii miłości i emocji albo na odwrót. Dalej był Ród Scribow wszystko wiedzące mądrale, a ostatni to Ród to Pievow. Mieli połączenie z światem zmarłych. Nad wszystkimi rodami piecze sprawowali wybrani, którzy następnie zasiadali razem z Królem bądź Królową w obradach. Znam tylko nazwy "elit", nic więcej nie zostało mi przekazane, starałam się poszukać czegoś na własną rękę, gdy dziadka nie było, ale stare księgi były napisane językiem, którego nie znałam. I wiem zaledwie tyle.
 Wiele istnień zostało zniszczonych, niektórzy mieli  szczęście i w porę uciekli na inna planetę. Ja wraz z moim dziadkiem zamieszkaliśmy na Ziemi. Miałam dwa lata, kiedy to się zaczęło. Nie wiem ile Chaosyjczyków uciekło lecz mam nadzieje, że nie jestem sama. Mój dziadek mało opowiadał o naszej planecie nie mówił nic o mamie ani tacie. Wiem tylko, że mama była magiem i miał na imię Birdia. Dziadek mówi, że wyglądam jak ona, podobno mam po niej zielono rdzawe oczy, które patrzą na wszystko z dobrocią serca, pewnością siebie i z tą iskrą. Szczerze nigdy nie wiedziałam o co mu chodziło "z tą iskrą" . O ojcu nie wiem nic, nie mam żadnej informacji. Czy był tęgi, czy chudy jakie miał oczy jakie włosy. Nic. Matka zginęła broniąc statku z dziećmi Chaosu ale nie tylko ona, większość ludu Chaosu zginęła, a ich dzieci zostały sierotami na obcej planecie pod opieką obcych ludzi, ja mam  to szczęście, że mój dziadek uratował nas i zaopiekował się mną. Pewnego dnia powrócimy do domu i odbierzemy nasza ojczyznę.
Tego dnia gdy wstałam i zaczęłam szykować się do ostatniego dnia ziemskiej szkoły coś nie dawało mi spokoju. Cały czas czułam się nieswojo oraz bardzo byłam przygnębiona.
-Będzie dobrze-powiedziałam jak co rano do siebie i poszłam do łazienki. Standardowe przygotowanie do szkoły trwa w moim przypadku jakieś dwadzieścia minut. Ubrałam niebieski sweter i czarne krótkie spodenki do tego mokasyny w tym samym kolorze co sweter. Wzięłam torbę przez ramię z motywem jaskółki, którą kupiłam gdy wyjechałam pierwszy i ostatni raz na wycieczkę szkolną na, której zostałam zaatakowana przez Kolkosa. Kolkosy to małe zielonkawo-czarne ptaki podobne do kolibrów tyle, że Kolkosy mają kły z trucizną przez, którą zabijają swoją ofiarę. Mnie ugryzło ich cztery i powinnam już dawno nie żyć, a ugryzieniach zostały tylko małe ranki. Te i inne zwierzęta ścigają mnie od zawsze pochodzą z Chaosu i nie mam pojęcia jak się tu dostały. Niestety wyjazd skończył się zanim się zaczęła, a zdążyłam kupić jedynie te torbę. Wyszłam z pokoju zamykając delikatnie drzwi, by nie obudzić dziadka. W głowie cały czas miałam ten sam sen jak co noc.
 Wielki biały budynek z marmuru. W promieniach księżyca odbijał się delikatną poświatą. Stałam przed nim patrząc sie w wielkie wrota z wyrzeźbionymi scenami mordu na ludziach. Weszłam do środka. Była w wielkiej sali z kolumnami, nie widziałam jej końca. Była ogromna. Kolumny były wysokie na trzy metry, światło rozchodziło się po całym pomieszczeniu. Nie potrzeba było lamp wystarczyło światło księżyca, które wpadało przez oszklony sufit, by oświetlić pomnik Chaosa. Biała twarz ucieleśnienia mojego Boga emanowała tajemniczością, honorem, władczością oraz odrobiną szaleństwa. Dotknęłam stóp marmurowego Boga i wtedy się obudziłam, ale przez chwile czułam coś z rodzaju mocy, potężnej siły. Tak jakby oddał by mi ją.
Zeszłam po schodach delikatnie trzymając się poręczy.  Przeszłam przez hol na beżowych ścianach ukazywały się pierwsze promienie słońca. Weszłam do kuchni, by zrobić sobie śniadanie. Słonce już pochłaniało całą kuchnie, a ja zajadałam kanapki z masłem orzechowym. Rozmyślałam nad tym jak mijał, by mi ten dzień gdybym mieszkała na Chaosie. Czy szkoła była taka sama? Czy ubierałabym się tak samo? Jaki był by mój pokój? Zjadłam ostatnią kanapkę i już chciałam  wyjść gdy zorientowałam się, ze w salonie na fotelu siedzi mój opiekun.  Zdarzało mu się tam zasnąć. Podeszłam do niego i chciałam przykryć staruszka kocem. -Kolejny raz tu zasypiasz-. Pomyślałam. Nakryłam dziadka i ucałowałam go w czoło. Gdy to zrobiłam głowa mojego opiekuna i jedynego członka rodziny opadła bezwładnie.
-Dziadku?! obudź się- płakałam ale on nie reagował. Moje myśli były przytłumione. On nie mógł mnie opuścić. Krzyczałam  w duchu, każda komórka mojego ciała chciała krzyczeć. Po twarzy spływały mi łzy, a ręce drżały. Upadłam na kolana cały czas trzymając go za dłoń  -Nie!... Nie, nie, nie.  Ty żyjesz! Ty... Nie możesz...- płakałam i modliłam się by nie była to prawda. Fala nadchodzących emocji była jak tsunami rozwalające wszystko na swojej drodze. Nie mogłam się uwolnić spod ciężaru hektolitrów wody. Moje życie nie miało sensu trwania, bo jak można żyć samemu. Płakałam myśląc nad całym swoim popapranym żywotem co zrobiłam, a co zepsułam. Siedziałam skulona owładnięta negatywnymi emocjami i żalem do całego świata. Gdy nagle dostałam bólu głowy tak mocnego, że zaczęłam krzyczeć. Przed oczami pojawiły mi się nagle plamki. Ból przeszywał całą czaszkę,a ja wiłam się po podłodze. Przed oczami nagle pokazał mi sie obraz dziadka chciałam krzyczeć lecz głos więzła mi w gardle. Zobaczyłam jak siedzi w nocy w fotelu. Słabł. Ledwo co ruszał rękoma ale zaczął pisać coś na kartce. Przeszłam koło niego próbowałam mówić lecz na marne. Włożył papier do koperty i ostatkami sił schował do szuflady nad kredensem. Wizja się urwała, a ja leżałam na podłodze u stóp zmarłego staruszka. Nie wiedziałam co się dzieje.
-Co to było?- Powiedziałam do siebie i złapałam się za głowę nadal bolała, ale już nie tak bardzo. Gdy nagle spojrzałam na kredens zobaczyłam, że szuflada była otwierana, bo klucz nadal tam jest ,a przecież dziadek klucz miał zawsze przy sobie i nigdy nawet nie kazał patrzeć  na te półkę. Otworzyłam delikatnie i zobaczyłam  dwa listy jeden zaadresowany do niejakiego Trretr'a z rodu Pievow i jeden do mnie. Znalazłam tam też bardzo dziwna starą książkę oprawiona w skórę, zamykana na zamek .Otworzyłam mój list. Dłonie cały czas mi się trzęsły i co chwilkę łza spływała mi po policzku. Moje ciało wykonywało ruchy automatycznie nawet nie wiem, kiedy przeszłam przez cały salon. Podeszłam do okna na niebie nie było chmur, duże drzewo rzucało cień na nasz dom trawa była zielona, dopiero co wczoraj ją kosiłam. Zaczęłam czytać pierwszy wers.
"Gdy czytasz ten list moja kochana Ezz'o mnie już nie ma. Jestem już w krainie szczęścia Chaosu. Wiedz kochanie ,że musisz uciekać z domu. Moc, którą posiadasz może być dla innych wybawieniem, a inni chcą ją tylko wykorzystać do zniszczenia naszej rasy. Oni cię znajdą musisz udać się do Tremi..."
Przełknęłam ślinę.Przecież gdy tylko zaczynałam temat Tremii dziadek powtarzał, że żałuje, że mi o niej powiedział. Zawsze sobie wyobrażałam ją jako szkołe Prof. Xaviera z X-Men zmutowane nastolatki potrafiące robić dziwne rzeczy, ale tak naprawdę nigdy tam nie byłam więc moge sobie wyobrażać co chcę. Zaczęłam czytać dalej. Moje oczy były spuchnięte od płaczu z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Usiadłam na sofie. Ręce trzęsły mi sie cały czas.
"... Tam mieszkają Chaosyjczycy. Znajdź Trretra i oddaj mu tamten list. Musze ci powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy. Tylko sześciu Wielkich uratuje naszą planetę i odbije ją wierz mi Ty jesteś jedną z nich. Moja magia przechodzi na ciebie musisz tylko powiedzieć zaklęcie które znajdziesz na odwrocie."
Popatrzyłam na jego martwe ciało było jak wielka lalka. Moje myśli gnały jak oszalałe chciałam krzyczeć wyrzucić z siebie cały gniew i ból. Gdybym to zrobiła prawdopodobnie byłabym za chwile martwa. Gdy ukończyłam pięć lat dziadek co dnia uczył mnie zasad dzięki, którym mogę przetrwać. Walka na miecze. Głupie wędrówki do lasu i strzelanie z łuku do celu. Wydawało mi się śmieszne lecz z perspektywy dzisiejszych okoliczności stwierdzam, że dziadek chciał mnie przygotować na ten moment. Odwróciłam kartkę i zobaczyłam zaklęcie. Przeczytałam je na głos.

exi ab eo magicas
et mortuus est
et non revertitur
exi ab eo magicas

 Dziadek się poruszył ale nie był żywy. Lekka mgiełka zawirowała nad nim uniosła się i pomknęła ku mnie. Przez chwilkę poczułam uderzenie chłodu. Weszła we mnie, a dziadek zniknął. Rozpłynął się.  Popatrzyłam jeszcze na chwilkę na fotel w którym przed chwilą siedział mój martwy opiekun i pomknęłam do pokoju. Ostatnia łza spłynęła mi po policzku i zaczęłam wyciągać z szafy ubrania. Wzięłam kosmetyki wszystko co może być potrzebne. Latarkę, zapałki, koc, poduszkę, oraz zapakowałam do przenośnej lodówki jedzenie. Poszłam do skrytki gdzie dziadek trzymał broń. Wzięłam cały arsenał oraz mapę Stanów i zaznaczone czerwonym mazakiem napisana już dawno, bo marker był wyblakły, a słowo brzmiało Tremia San Diego,a dokładnie Galeria Artystyczna.
-Kto do cholery mieszka w Galerii?- Głowiłam się przez krótką chwilkę i wpakowałam resztę do samochodu, który dostałam od dziadka na osiemnaste urodziny. W głowie miałam wizje  dziadka i jego ostatnie chwilę życia. Serce ciążyło mi w piersi, lecz wiedziałam, że nie mam czasu na sentymenty. Weszłam jeszcze do domu po listy i księgę. Gdy nagle usłyszałam huk dochodzący z garażu.
-znaleźli mnie magiczna ochrona dziadka nad domem przestała działać. - Powiedziałam szeptem. Wzięłam szybko resztę rzeczy wsiadłam do samochodu. Pojechałam w stronę Nowego Jorku. Odwracałam się co sekundę, by sprawdzić czy nikt za mną nie jedzie.  Płakałam chciałam zawrócić ale do czego? Nie miałam tam nikogo kto mógł by mi pomóc. Nie miałam przyjaciół, bo co chwile się przeprowadzałam. Nie wrócisz, bo wiesz ,że będziesz wtedy trupem w każdej chwili najemnicy Falkona mogli by cię znaleźć. Falkon to facet, który podbił naszą planet i ogłosił się Królem. Byłam już za Nowym Jorkiem kierując się na Nashville. Po drodze zatrzymałam się na stacji benzynowej, by zakupić kawę. Długa droga przede mną muszę pokonać całą Amerykę, by się dostać do tej cholernej szkoły "Profesora X".


***

Po kilkunasto godzinnej jeździe zatrzymałam się koło Cinncinnati. Wyszłam z samochodu  odetchnęłam świeżym powietrzem. Przeszłam kawałek po parkingu myśląc o tym co robić. Czy Tremia będzie bezpiecznym schronieniem? Czy warto przejechać cała Amerykę, by się tam dostać? Te pytania zadawałam sobie co chwilę. Księżyc wisiał na niebie blask jego rozchodził się po lasku w około parkingu, ciepły wiatr smagał moja twarz. Jakaś sowa pohukiwała na drzewie.  Byłam wyczerpana i zmęczona ale wiedziałam ,że nie mogę zatrzymywać się długo maksymalnie godzinę więc usiadłam na przedni fotel i usnęłam.Gdy się obudziłam był już ranek.
- Na chaos wieczny! -krzyknęłam na siebie.-Spałam  ponad siedem godzin muszę stąd wiać! karciłam się na głos- jak możesz być taka głupia Ezza! Mogli cie znaleźć!... Idiotka!
Jechałam nagadując na siebie, każdy kilometr przemierzałam nerwowo manewrując kierownica, kiedy dojechałam do Brimingham zatrzymałam się na posiłek ponieważ nie jadłam od prawie dwóch dni.  Usiadłam w bagażniku. Podziękowałam w duchu mojemu dziadkowi za wielkiego jeep'a, myślałam cały czas nad wszystkim tym co stało się w domu o liście, wizji i tej cholernej książce. Zaczęłam analizować każdy szczegół  z mojego dotychczasowego życia. Nie było on zbyt ciekawe, ale nie było też normalne. Normalna nastolatka chodzi na imprezy i umawia się z chłopakami ale ja nie jestem normalną nastolatką. Pomyślałam i  zajadałam w tym samym momencie kanapkę z szynka oraz sałatkę którą zrobiłam poprzedniego dnia, popiłam to wodą. Zamykając bagażnik usłyszałam szelest pomiędzy drzewami. Szybko wsiadłam za kierownice i już chciałam ruszać gdy zza drzew wyszła trójka nastolatków. Jeden z nich był ranny. Popatrzyłam na nich wyglądali okropnie brudne ubrania, obłocone buty, tłuste włosy. Mój wygląd też dawał wiele do życzenia, ale oni wyglądali jakby mieszkali w tym lesie od bardzo dawna. Jeden z nich był ciężko ranny w ramie i był w stanie... No nie za dobrym.- Jak mam zginąć to i tak zginę.-Powiedziałam do siebie i wyszłam z pojazdu.

2 komentarze:

  1. Kilka błędów, chociaż ciekawie, ciekawie. Może coś z tego będzie, kto wie? Zapraszam do mnie na zmarnowanie kilka cennych minut: przezstrony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejne rozdziały się rozkrecaja są już napisane ;), a jutro pojawi się kolejny part :3

      Usuń