wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 2.




Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się nastolatką niosącego rannego chłopaka. Obydwoje wyglądają na zmęczonych i bardzo niewyspanych. Widać, że stoczyli bardzo długą batalie. Z rozciętej wargi dziewczyny lała się krew, a blondyn miał draśnięty policzek. Najgorzej jest z tym brunetem, któremu z ramienia leje się krew jak z kranu. Nie zastanawiając się krzyknęłam do nich.
-Pomóc wam?! -zapytałam.
-A jak myślisz?! -krzyknął blond chłopak.
-Morgen spokojnie! -warknęła dziewczyna. Miała na sobie podarte dżinsy, koszule w czerwona kratę oraz buty trekingowe. Włosy koloru ciemno złotego miodu miała  poplątane niczym korzenie drzew . Widać, że żyją własnym życiem. Liście, gałązki i...tak to jest martwa mucha. Ohyda. Podbiegłam do ławki na której położyli najcięższej rannego. Ramie chłopaka jest rozszarpane. Zostało mu co najmniej jeszcze dziesięć minut zanim odleci w Chaos po ziemsku pójdzie do nieba tyle, że u nas tak nie dzielimy świata zmarłych na niebo i piekło. U nas jest tylko Chaos, ale to nie znaczy, że wszystko jest poplątane, pomieszane i nie ma harmonii. Chaos dzielimy na upadły (zły tam trafiają ci, którzy nie mają prawa odrodzić się na nowo) oraz wzniesiony (dobry w którym, każdy z nas odpoczywa ile chce, a potem na nowo się rodzi). Choć to tylko wierzenia, nie warto brać ich na poważnie lecz skłania to do refleksji.
-Przepraszam. To ja zadałam głupie pytanie.- powiedziałam pospiesznie.- Co mu się stało?
-Nie ważne! -powiedział poirytowany chłopak.
-Morgen zamknij się Kless potrzebuje pomocy a nie twoich wrzasków. -powiedziała dziewczyna.
-Poczekajcie mam apteczkę z tyłu.-poszłam do bagażniki wyciągnęłam opatrunki wodę utleniona oraz jeden z leczniczych preparatów dziadka. - Szybko. Przemyjcie mu te ranę... Ona jest od miecza?!
-Tak jakby.-zająknęła się dziewczyna,która wyglądała jakby miała zaraz zemdleć i puścić pawia jednocześnie. Odgarnęłam swoje ciemnie włosy za ucho i zaczęłam wertować zielnik dziadka, który opisywał zioła z Chaosu i z ziemi. Co sobotę wyruszał na poszukiwania ziół, kwiatów, by sporządzać z nich różne specyfiki lecznicze, trujące oraz magiczne wywary. Wyrwałam szmatkę z rąk dziewczyny. Zaczęłam wycierać ranę chłopakowi. Wyjęłam też z jej rąk zielony płyn. Polałam go na  ramię. Skóra zaczęła się od razu zasklepiać, a chłopak napierał już kolorów. Morgen, który przechadzał się cały czas, krzycząc, że jego wina podbiegł teraz do mnie.
-Dziękuje- powiedział to cicho bym tylko ja to usłyszała. Podszedł do bruneta, który prawie odszedł z tego świata i ku mojemu zdziwieniu pocałował go namiętnie. Zamurowało mnie ale nie dałam po sobie poznać, że mnie to zdziwiło. Wzięłam płyny i wszystkie gazy.
-Dzięki.-wzdrygnęłam się troszkę, bo zapomniałam o dziewczynie z martwą muchą we włosach. Jej lodowato niebieskie oczy patrzyły na mnie podejrzliwie. Stałam nieruchomo przez chwilę, spojrzałam jeszcze za nią, by upewnić się czy brunetowi nie pogarsza się i wróciłam patrząc z powrotem na dziewczynę.
-Nie ma sprawy.- Uśmiechnełam się fałszywie tak naprawde nie miałam ochoty być za kogoś odpowiedzialna i nie powinnam być. Jestem już prawie na końcu mojej podróży do nowego domu nie powinnam się nikim i niczym przejmować. Moja natura walczyła ze sobą. Cała złośc, wrulgaryzm i chęć odepchnięniecia ludzi od siebie z miłością, honorem i checią uznania. Popatrzyłam na przyjazną twarz dziewczyny i jej wdzięczność.- Chyba postradałam zmysły- pomyślałam i chwyciłam ją za ramię.- Cieszę się, że wam pomogłam ale nadal nie znam waszych imion, oprócz krzykacza Morgena. -siląc się na bycie miła zobaczyłam blask w oczach dziewczyny na wzmiankę o Morgenie. O nie czerwona lampka dziewczyna zakochana w homoseksualiście. Instynkt kazał uciekac lecz o tym nie było na razie mowy. Nie mogę ich zostawić na pastwe losu. Walcząc o przetrwanie gubimy siebie, czasem staramy się ludzi odrzucać ale nie znamy ceny, którą przyjdzie nam zapłacić.
-Nazywam się Astia z Rodu Fallów tak jak mój brat Kless, którego uleczyłaś. Wiem, że pochodzisz z Chaosu. Jesteś inna niż ludzie stąd oni nie zauważają tej różnicy... My jesteśmy bardziej tajemniczy i wyrafinowani ale łatwo nas poznać po oczach nasze są bardziej... jak by to ująć... -zastanawiała się przez chwilkę ale ja ją ubiegłam.
-Żywsze. -dopowiedziałam, a ona tylko kiwnęła głową. Z tyłu za nami Morgen trzymał Klessa za rękę i nie spuszczał z niego oczu. Odwróciłam wzrok z powrotem na Astie, która właśnie wyciągnęła tą zdechłą muchę z włosów.  Popatrzyła na nią niedbale i wyrzuciła ją za siebie.
-Serio miałam ją cały czas we włosach? Okropność... Ugh... Miałam problem z rozpoznaniem ciebie. -powiedziała lekko.
-Mnie? Niby czemu?- zapytałam wściekła moje emocje już i tak były w taki stanie, że wybuch bomby atomowej to przy tym nic. Nadszarpnięte przez śmierć najbliższej mi osoby, ucieczka w nieznane i jeszcze jakaś Chaosyjka mówi mi, że jestem inna. Zacisnęłam lekko pięści wstrzymałam oddech. Liczyłam każdą sekundę mówiąc spokojnie to tylko jakaś Fallówna...
-Twoje oczy są inne... Oczywiście są żywe ale mają też barwę rzadko spotykaną tutaj oraz na Chaosie.-Powiedziała zdezorientowana, a może to ja jestem ale skąd ona to może wiedzieć jakie oczy gdzie występują. To niedorzeczne.
-To wytłumacz kochana jakie są twoje teorii? Dlaczego niby, moje oczy nie pasują do krwi Chaosu- Powiedział poirytowana. Jestem Chaosyjką nikt nie bedzię kwestionował go pochodzenia po kolorze oczu.
-Dziewczyny! Kless chyba odzyskuje przytomność!- Krzyknął Morgen, a nasza dwójka od razu się ruszyła i pobiegła z jego stronę.  Rozmowa z Astią o domniemanych pomyłkach w moim pochodzeniu choć nie powiedziała tego w prost to wiem, że jest w konflikcie ze sobą. Podbiegłyśmy do nich. Morgen starał się być twardy lecz jego emocje wyszła wierzch, kiedy Kless powiedział pierwsze słowa jakimi był  "Dajcie..ee B..bekon". Na jego ty malował się uśmiech ale nadal był słaby. Jego włosy koloru ciemnego miodu (takie same jak u Astii) były mokre od potu. Rana zasklepiła się do końca, ale nadal miał gorączkę.
-Musimy go przetransportować do Tremii.-Powiedziałam stanowczo,  nikt nie zakwestionował moich decyzji, bo widać, że byli szczęśliwi, że nie muszą prosić. Morgen wpakował Klessa do tyłu gdy nagle usłyszeliśmy huk i łamanie gałęzi. Wyszłam zza kierownicy rozejrzałam się. Znaleźli nas.
-Najemnicy!- krzyknęłam ale było już za późno Astia i Morgen wyskoczyli z auta. Chłopak dobył szklanego miecza wody, to jest szkło magiczne wytwarzane przez królewskie kuźnie. Te miecze mogą posiadać tylko wojownicy i straż. Patrzyłam jeszcze przez chwilkę na przezroczysty miecz w rękach Morgena następnie zerknęłam na Astie, która dzierżyła łuk ze złota. Nie widziałam u nich broni kiedy leczyłam albo rozmawiałam z nimi więc byłam trochę zdezorientowana ale nadal trzymałam rezon. Słyszałam, że kiedy Strażnicy lub Łowcy potrzebują broni ona sama się pojawia. Ja niestety nie byłam ani z Kostakich ani z Fallów więc szybko pobiegłam do samochodu. Nie wiedziałam czego szukam. Przerzuciłam bagażnik i znalazłam jedyną rzecz,która przyda się w walce.  Chwyciłam klucz Teleskopowy i ruszyłam na pozycje. Astia spojrzała na mnie z pogardą.
-Niestety nie wszystkim pojawia się broń na zawołanie.    - Posłałam jej zawistne spojrzenie, gdy z pomiędzy drzew wyszedł facet w czarnym stroju, wyglądał jak ziemski żołnierz lecz jego oczy zdradzały wszystko. Czarne jak noc bez księżyca. Z ręku trzymał miecz z dwoma wyżłobieniami na górze.
-Gotowi na śmierć?! -krzyknął, a jego oczy zapałał rządzą krwi. Każdy najemnik jest czymś w rodzaju ludzkiego robota, który nie ma uczuć. Nic ich nie interesuje, a błagania o życie nic nie da. Chwyciłam  klucz teleskopowy, aż kłykcie mi pobielały. Moi współtowarzysze postawili na groźne miny.
-Raczej na trening- krzyknęłam. Astia wypuściła kilka strzał z niekończącego się arsenału, natomiast Morgen natarł na najemnika zadawał i odparowywał ciosy. Astia wystrzeliła strzałę i trafiła z kolano wroga lekko zdezorientowany Najemnik stracił stabilność, a  Morgen zdołał jedynie drasnąć go od końca żeber do pępka.  To jeszcze bardziej rozwścieczyło faceta w czerni. Morgen nie dawał za wygraną lecz siły go opuszczały. Chwyciła swoją broń, czyli klucz skopowy i zaczęłam nacierać. Nie zastanawiałam się czy wygram. Czy najemnik zabije mnie. Zaczęłam manewrować kluczem. Czerń wokoło mnie wirowała. Adrenalina buzowała mi w żyłach. Straciłam kontrole nad sobą. Widziałam tylko krew na kluczu. Resztę pokryła ciemność.


***

Obudziłam się w pokoju na poddaszu. Drewniana panele wiły się od sufitu po podłogę. Z okien w suficie wpadały promienie słońca. Leżałam w wielkim łóżku, biała pościel przykrywała całe moje ciało. Dostrzegłam w drugim kącie wielką okrągła wannie, była przysłonięta do połowy parawanem.  Na samym środku pokoju stały brązowe kanapy, a na przeciw nich telewizor i konsole. Wstałam rozglądając się po pomieszczeniu wszystko było czyste  jak w katalogu. Wyszłam z pokoju, ruszając korytarzem, który już nie wyglądał tak nowocześnie ściany w kolorze żółci rozpraszały oczy, a pajęczyny w kątach obrośnięte były kurzem. Trzymając się poręczy zeszłam chwiejnym krokiem w dół. Na półpiętrze wisiał jakiś wyblaknięty obraz. Na samym dole schodów były jeszcze jedne drzwi. Otworzyłam je delikatnie, dało się jednak usłyszeć delikatne skrzypienie nienaoliwionych frontów.
-No pięknie- Hol w którym się znalazłam, był w kolorze beżowym. Idealnie komponował się z drewnianymi panelami do połowy ściany. Wszystko było, by cudownie ale fakt, że jestem w holu pełnym drzwi nie jest pocieszające. Jedynym wyjściem jest iść tym korytarzem. Szłam całkiem na oślep nie wiedząc gdzie się znajduje. Hol zaczął delikatnie skręcać, a ja parłam do przodu. - Gdzie ja jestem? -Powiedziałam po cichu. Doszłam do końca korytarza gdzie wiły się schody. Zeszłam na sam dół. -Ten budynek musi mieć co najmniej trzy poziomy- pomyślałam i chwyciłam się barierki schodów. I znów trafiłam na hol pełen drzwi. -To już robi się powoli nudne- przeszłam kolejny korytarz i zeszłam kolejnymi schodami. Powtórzyło się jeszcze raz tyle, że tym razem nie natrafiłam na schody ani kolejny korytarz. Moim oczom ukazała się wielka sala z białego marmuru. Ta sama, która śni mi się każdej nocy.










poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdzał 1.

Jak każdy idę przez świat jedna stopę stawiam do przodu i brnę przez życie na tratwie marzeń by powrócić do domu. Nazywam się Ezza z Rodu Kardionow pochodzę z planety Chaos. Została ona przejęta przez wrogą rasę Heraklionów. Nie wiele o niej wiem, jedyne informacje, które zdobyłam to to, że jest sześć wielkich Rodów, które posiadają inne umiejętności, czyli Magia ogólną posiada Ród Kardionow czyli niby mój ale niestety czarować nie potrafię nie praktykowałam jej lub nie odziedziczyłam. Nie mam pojęcia, może jestem wadliwa. Łowcy rodzili się u Fallów. Strażnicy byli w Rodzie Kostakich,a  Amourki był to ród, który zawsze dziwnym trafem łączył się z rodem Kostakich. Typowe osiłek i dziewczyna od magii miłości i emocji albo na odwrót. Dalej był Ród Scribow wszystko wiedzące mądrale, a ostatni to Ród to Pievow. Mieli połączenie z światem zmarłych. Nad wszystkimi rodami piecze sprawowali wybrani, którzy następnie zasiadali razem z Królem bądź Królową w obradach. Znam tylko nazwy "elit", nic więcej nie zostało mi przekazane, starałam się poszukać czegoś na własną rękę, gdy dziadka nie było, ale stare księgi były napisane językiem, którego nie znałam. I wiem zaledwie tyle.
 Wiele istnień zostało zniszczonych, niektórzy mieli  szczęście i w porę uciekli na inna planetę. Ja wraz z moim dziadkiem zamieszkaliśmy na Ziemi. Miałam dwa lata, kiedy to się zaczęło. Nie wiem ile Chaosyjczyków uciekło lecz mam nadzieje, że nie jestem sama. Mój dziadek mało opowiadał o naszej planecie nie mówił nic o mamie ani tacie. Wiem tylko, że mama była magiem i miał na imię Birdia. Dziadek mówi, że wyglądam jak ona, podobno mam po niej zielono rdzawe oczy, które patrzą na wszystko z dobrocią serca, pewnością siebie i z tą iskrą. Szczerze nigdy nie wiedziałam o co mu chodziło "z tą iskrą" . O ojcu nie wiem nic, nie mam żadnej informacji. Czy był tęgi, czy chudy jakie miał oczy jakie włosy. Nic. Matka zginęła broniąc statku z dziećmi Chaosu ale nie tylko ona, większość ludu Chaosu zginęła, a ich dzieci zostały sierotami na obcej planecie pod opieką obcych ludzi, ja mam  to szczęście, że mój dziadek uratował nas i zaopiekował się mną. Pewnego dnia powrócimy do domu i odbierzemy nasza ojczyznę.
Tego dnia gdy wstałam i zaczęłam szykować się do ostatniego dnia ziemskiej szkoły coś nie dawało mi spokoju. Cały czas czułam się nieswojo oraz bardzo byłam przygnębiona.
-Będzie dobrze-powiedziałam jak co rano do siebie i poszłam do łazienki. Standardowe przygotowanie do szkoły trwa w moim przypadku jakieś dwadzieścia minut. Ubrałam niebieski sweter i czarne krótkie spodenki do tego mokasyny w tym samym kolorze co sweter. Wzięłam torbę przez ramię z motywem jaskółki, którą kupiłam gdy wyjechałam pierwszy i ostatni raz na wycieczkę szkolną na, której zostałam zaatakowana przez Kolkosa. Kolkosy to małe zielonkawo-czarne ptaki podobne do kolibrów tyle, że Kolkosy mają kły z trucizną przez, którą zabijają swoją ofiarę. Mnie ugryzło ich cztery i powinnam już dawno nie żyć, a ugryzieniach zostały tylko małe ranki. Te i inne zwierzęta ścigają mnie od zawsze pochodzą z Chaosu i nie mam pojęcia jak się tu dostały. Niestety wyjazd skończył się zanim się zaczęła, a zdążyłam kupić jedynie te torbę. Wyszłam z pokoju zamykając delikatnie drzwi, by nie obudzić dziadka. W głowie cały czas miałam ten sam sen jak co noc.
 Wielki biały budynek z marmuru. W promieniach księżyca odbijał się delikatną poświatą. Stałam przed nim patrząc sie w wielkie wrota z wyrzeźbionymi scenami mordu na ludziach. Weszłam do środka. Była w wielkiej sali z kolumnami, nie widziałam jej końca. Była ogromna. Kolumny były wysokie na trzy metry, światło rozchodziło się po całym pomieszczeniu. Nie potrzeba było lamp wystarczyło światło księżyca, które wpadało przez oszklony sufit, by oświetlić pomnik Chaosa. Biała twarz ucieleśnienia mojego Boga emanowała tajemniczością, honorem, władczością oraz odrobiną szaleństwa. Dotknęłam stóp marmurowego Boga i wtedy się obudziłam, ale przez chwile czułam coś z rodzaju mocy, potężnej siły. Tak jakby oddał by mi ją.
Zeszłam po schodach delikatnie trzymając się poręczy.  Przeszłam przez hol na beżowych ścianach ukazywały się pierwsze promienie słońca. Weszłam do kuchni, by zrobić sobie śniadanie. Słonce już pochłaniało całą kuchnie, a ja zajadałam kanapki z masłem orzechowym. Rozmyślałam nad tym jak mijał, by mi ten dzień gdybym mieszkała na Chaosie. Czy szkoła była taka sama? Czy ubierałabym się tak samo? Jaki był by mój pokój? Zjadłam ostatnią kanapkę i już chciałam  wyjść gdy zorientowałam się, ze w salonie na fotelu siedzi mój opiekun.  Zdarzało mu się tam zasnąć. Podeszłam do niego i chciałam przykryć staruszka kocem. -Kolejny raz tu zasypiasz-. Pomyślałam. Nakryłam dziadka i ucałowałam go w czoło. Gdy to zrobiłam głowa mojego opiekuna i jedynego członka rodziny opadła bezwładnie.
-Dziadku?! obudź się- płakałam ale on nie reagował. Moje myśli były przytłumione. On nie mógł mnie opuścić. Krzyczałam  w duchu, każda komórka mojego ciała chciała krzyczeć. Po twarzy spływały mi łzy, a ręce drżały. Upadłam na kolana cały czas trzymając go za dłoń  -Nie!... Nie, nie, nie.  Ty żyjesz! Ty... Nie możesz...- płakałam i modliłam się by nie była to prawda. Fala nadchodzących emocji była jak tsunami rozwalające wszystko na swojej drodze. Nie mogłam się uwolnić spod ciężaru hektolitrów wody. Moje życie nie miało sensu trwania, bo jak można żyć samemu. Płakałam myśląc nad całym swoim popapranym żywotem co zrobiłam, a co zepsułam. Siedziałam skulona owładnięta negatywnymi emocjami i żalem do całego świata. Gdy nagle dostałam bólu głowy tak mocnego, że zaczęłam krzyczeć. Przed oczami pojawiły mi się nagle plamki. Ból przeszywał całą czaszkę,a ja wiłam się po podłodze. Przed oczami nagle pokazał mi sie obraz dziadka chciałam krzyczeć lecz głos więzła mi w gardle. Zobaczyłam jak siedzi w nocy w fotelu. Słabł. Ledwo co ruszał rękoma ale zaczął pisać coś na kartce. Przeszłam koło niego próbowałam mówić lecz na marne. Włożył papier do koperty i ostatkami sił schował do szuflady nad kredensem. Wizja się urwała, a ja leżałam na podłodze u stóp zmarłego staruszka. Nie wiedziałam co się dzieje.
-Co to było?- Powiedziałam do siebie i złapałam się za głowę nadal bolała, ale już nie tak bardzo. Gdy nagle spojrzałam na kredens zobaczyłam, że szuflada była otwierana, bo klucz nadal tam jest ,a przecież dziadek klucz miał zawsze przy sobie i nigdy nawet nie kazał patrzeć  na te półkę. Otworzyłam delikatnie i zobaczyłam  dwa listy jeden zaadresowany do niejakiego Trretr'a z rodu Pievow i jeden do mnie. Znalazłam tam też bardzo dziwna starą książkę oprawiona w skórę, zamykana na zamek .Otworzyłam mój list. Dłonie cały czas mi się trzęsły i co chwilkę łza spływała mi po policzku. Moje ciało wykonywało ruchy automatycznie nawet nie wiem, kiedy przeszłam przez cały salon. Podeszłam do okna na niebie nie było chmur, duże drzewo rzucało cień na nasz dom trawa była zielona, dopiero co wczoraj ją kosiłam. Zaczęłam czytać pierwszy wers.
"Gdy czytasz ten list moja kochana Ezz'o mnie już nie ma. Jestem już w krainie szczęścia Chaosu. Wiedz kochanie ,że musisz uciekać z domu. Moc, którą posiadasz może być dla innych wybawieniem, a inni chcą ją tylko wykorzystać do zniszczenia naszej rasy. Oni cię znajdą musisz udać się do Tremi..."
Przełknęłam ślinę.Przecież gdy tylko zaczynałam temat Tremii dziadek powtarzał, że żałuje, że mi o niej powiedział. Zawsze sobie wyobrażałam ją jako szkołe Prof. Xaviera z X-Men zmutowane nastolatki potrafiące robić dziwne rzeczy, ale tak naprawdę nigdy tam nie byłam więc moge sobie wyobrażać co chcę. Zaczęłam czytać dalej. Moje oczy były spuchnięte od płaczu z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Usiadłam na sofie. Ręce trzęsły mi sie cały czas.
"... Tam mieszkają Chaosyjczycy. Znajdź Trretra i oddaj mu tamten list. Musze ci powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy. Tylko sześciu Wielkich uratuje naszą planetę i odbije ją wierz mi Ty jesteś jedną z nich. Moja magia przechodzi na ciebie musisz tylko powiedzieć zaklęcie które znajdziesz na odwrocie."
Popatrzyłam na jego martwe ciało było jak wielka lalka. Moje myśli gnały jak oszalałe chciałam krzyczeć wyrzucić z siebie cały gniew i ból. Gdybym to zrobiła prawdopodobnie byłabym za chwile martwa. Gdy ukończyłam pięć lat dziadek co dnia uczył mnie zasad dzięki, którym mogę przetrwać. Walka na miecze. Głupie wędrówki do lasu i strzelanie z łuku do celu. Wydawało mi się śmieszne lecz z perspektywy dzisiejszych okoliczności stwierdzam, że dziadek chciał mnie przygotować na ten moment. Odwróciłam kartkę i zobaczyłam zaklęcie. Przeczytałam je na głos.

exi ab eo magicas
et mortuus est
et non revertitur
exi ab eo magicas

 Dziadek się poruszył ale nie był żywy. Lekka mgiełka zawirowała nad nim uniosła się i pomknęła ku mnie. Przez chwilkę poczułam uderzenie chłodu. Weszła we mnie, a dziadek zniknął. Rozpłynął się.  Popatrzyłam jeszcze na chwilkę na fotel w którym przed chwilą siedział mój martwy opiekun i pomknęłam do pokoju. Ostatnia łza spłynęła mi po policzku i zaczęłam wyciągać z szafy ubrania. Wzięłam kosmetyki wszystko co może być potrzebne. Latarkę, zapałki, koc, poduszkę, oraz zapakowałam do przenośnej lodówki jedzenie. Poszłam do skrytki gdzie dziadek trzymał broń. Wzięłam cały arsenał oraz mapę Stanów i zaznaczone czerwonym mazakiem napisana już dawno, bo marker był wyblakły, a słowo brzmiało Tremia San Diego,a dokładnie Galeria Artystyczna.
-Kto do cholery mieszka w Galerii?- Głowiłam się przez krótką chwilkę i wpakowałam resztę do samochodu, który dostałam od dziadka na osiemnaste urodziny. W głowie miałam wizje  dziadka i jego ostatnie chwilę życia. Serce ciążyło mi w piersi, lecz wiedziałam, że nie mam czasu na sentymenty. Weszłam jeszcze do domu po listy i księgę. Gdy nagle usłyszałam huk dochodzący z garażu.
-znaleźli mnie magiczna ochrona dziadka nad domem przestała działać. - Powiedziałam szeptem. Wzięłam szybko resztę rzeczy wsiadłam do samochodu. Pojechałam w stronę Nowego Jorku. Odwracałam się co sekundę, by sprawdzić czy nikt za mną nie jedzie.  Płakałam chciałam zawrócić ale do czego? Nie miałam tam nikogo kto mógł by mi pomóc. Nie miałam przyjaciół, bo co chwile się przeprowadzałam. Nie wrócisz, bo wiesz ,że będziesz wtedy trupem w każdej chwili najemnicy Falkona mogli by cię znaleźć. Falkon to facet, który podbił naszą planet i ogłosił się Królem. Byłam już za Nowym Jorkiem kierując się na Nashville. Po drodze zatrzymałam się na stacji benzynowej, by zakupić kawę. Długa droga przede mną muszę pokonać całą Amerykę, by się dostać do tej cholernej szkoły "Profesora X".


***

Po kilkunasto godzinnej jeździe zatrzymałam się koło Cinncinnati. Wyszłam z samochodu  odetchnęłam świeżym powietrzem. Przeszłam kawałek po parkingu myśląc o tym co robić. Czy Tremia będzie bezpiecznym schronieniem? Czy warto przejechać cała Amerykę, by się tam dostać? Te pytania zadawałam sobie co chwilę. Księżyc wisiał na niebie blask jego rozchodził się po lasku w około parkingu, ciepły wiatr smagał moja twarz. Jakaś sowa pohukiwała na drzewie.  Byłam wyczerpana i zmęczona ale wiedziałam ,że nie mogę zatrzymywać się długo maksymalnie godzinę więc usiadłam na przedni fotel i usnęłam.Gdy się obudziłam był już ranek.
- Na chaos wieczny! -krzyknęłam na siebie.-Spałam  ponad siedem godzin muszę stąd wiać! karciłam się na głos- jak możesz być taka głupia Ezza! Mogli cie znaleźć!... Idiotka!
Jechałam nagadując na siebie, każdy kilometr przemierzałam nerwowo manewrując kierownica, kiedy dojechałam do Brimingham zatrzymałam się na posiłek ponieważ nie jadłam od prawie dwóch dni.  Usiadłam w bagażniku. Podziękowałam w duchu mojemu dziadkowi za wielkiego jeep'a, myślałam cały czas nad wszystkim tym co stało się w domu o liście, wizji i tej cholernej książce. Zaczęłam analizować każdy szczegół  z mojego dotychczasowego życia. Nie było on zbyt ciekawe, ale nie było też normalne. Normalna nastolatka chodzi na imprezy i umawia się z chłopakami ale ja nie jestem normalną nastolatką. Pomyślałam i  zajadałam w tym samym momencie kanapkę z szynka oraz sałatkę którą zrobiłam poprzedniego dnia, popiłam to wodą. Zamykając bagażnik usłyszałam szelest pomiędzy drzewami. Szybko wsiadłam za kierownice i już chciałam ruszać gdy zza drzew wyszła trójka nastolatków. Jeden z nich był ranny. Popatrzyłam na nich wyglądali okropnie brudne ubrania, obłocone buty, tłuste włosy. Mój wygląd też dawał wiele do życzenia, ale oni wyglądali jakby mieszkali w tym lesie od bardzo dawna. Jeden z nich był ciężko ranny w ramie i był w stanie... No nie za dobrym.- Jak mam zginąć to i tak zginę.-Powiedziałam do siebie i wyszłam z pojazdu.

Powrót...

Czasem trzeba zacząć od małych rzeczy, by stały się one czymś wielkim... Ogłaszam wszem i wobec, ze Dzieci Chaosu powracają. Rozdziały będą długie... Już niedługo pierwszy rozdział.